niedziela, 24 lutego 2013

Szanghaj, prawie na wyciągnięcie ręki

Marika: Przed 10 rano wymeldowaliśmy się z hostelu i udaliśmy się na główny dworzec. O 11 mieliśmy pociąg. Jak się okazało (oczywiście po odstaniu swego w kolejkach i dzikim tłumie, obładowani jak wielbłądy), że nasz pociąg odjeżdża z innego dworca! Nikt wcześniej nam tego nie powiedział, chociażby przy zakupie biletu. Zostało 40 min do odjazdu, a żadna taksówka nie chciała się zatrzymać. Kolejka do kupienia biletu na metro na jakieś 100 metrow, druga taka do wejścia pod ziemię. Desperacko szybka decyzja, zwracamy bilety w kasie i zamieniamy je na najbliższy pociąg, tak by zyskać czas na dojazd metrem na południowy dworzec. Z tego co jeszcze w Polsce się orientowałam, szybkie pociągi do Szanghaju często kursują, średnio co godzinę. Chyba mieliśmy mega dużo szczęścia, nie dość, że zamiana biletów się udała bez dopłaty, to i miejscówki koło siebie. Kolejny pociąg mieliśmy o 11:45, także już w miarę spokojnie, ale spinając pośladki udaliśmy się metrem na południowy dworzec (oczywiście żeby nie było za łatwo, kilka stacji, przesiadka, kilka stacji). Dotarliśmy przed czasem. Pociąg przecudowny, przestronny, czysty, wygodny, kontakty, telewizory, restauracja... Cud, miód, orzeszki! Nawet ludzie jacyś inni, tak bardzo się nie pchają i nie wydzierają się jak zwierzęta. Przed sobą mamy 1300 km w 5 godzin. Pociąg jechał ze stałą prędkością 302-304 km/h i miał parę stacji po drodze. Porównałabym go wystrojem do pociągu pierwszej klasy relacji Lizbona - Porto, ale tamten jechał maksymalnie 236km/h. 


W Szanghaju czekała na nas moja koleżanka Mariola, która od września studiuje tam chiński. Po zakwaterowaniu się przy Bundzie poszliśmy na przepyszną kolację. Spacer po Bundzie średnio nam wyszedł, bo zaczęło padać, ale Nankijska ulica "zrobiona" :-)

Następna długa trasa, to 1600 km, Szanghaj - Guilin odbędzie się samolotem :-)

 Kapusta z grzybami
 Coś a'la nasz schabowy-mc nuggets
 Tofu na ostro
 Bakłażany z ziemniakami
 Kapusta smazona
 Wieprzowina z naleśnikami
 Czystka, tylko tofu nie przypadło nam do gustu.

Odsypianie i wioska olimpijska

Marika: Sobotę można zaliczyć do dnia lenia. Odsypianie podróży do Datong i danie chwili odpoczynku nogom (w moim przypadku to nie pomogło, musiałam zastosować urynoterapię). Popołudniem pojechaliśmy do wioski olimpijskiej, żeby zobaczyć sportowe obiekty. Kiedy dojechaliśmy było jeszcze widno, godzinę później zachwycający zachód słońca, a w końcu pięknie oświetlone budynki pod osłoną nocy. Pływalnia i stadion robią wrażenie nawet na tych, którzy z architekturą mają niewiele do czynienia. Po wieczornym spacerze poszliśmy na kolację do znanej już nam restauracji. Była pełna więc wiedzieliśmy, że to dobry znak. Do najgorszej części dnia zdecydowanie zaliczamy pakowanie. Rano jedziemy do Szanghaju :-)



















piątek, 22 lutego 2013

Aktualizacje zdjęć

Marika: W końcu udało mi się pomniejszyć zdjęcia i wstawić je do poprzednich postów. Enjoy !!!

Datong: Wisząca Świątynia i Groty Yungang

Marika: Planując tę wyprawę wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ponad 900 km w 30 godzin. Byliśmy godzinę wcześniej na dworcu żeby przejść spokojnie przez wszystkie bramki. Czas pozwolił nam na kolację w McDonaldzie (jak się później okazało, słuszna decyzja). Kupując bilety poprosiliśmy miejsca koło siebie - dostaliśmy względnie obok siebie ;-) Tłumu, który nam towarzyszył nie da się ująć słowami. Bydło, chamstwo, smród i te ciągłe przepychanie się. Pociąg był wypełniony po brzegi, łącznie z miejscami stojącymi. Podróż trwała prawie 7 godzin, dotarliśmy do Datong po 6 rano. Znieśliśmy to "na szóstkę" i o 7 wyjechaliśmy wypożyczonym autem wtaz z kierowcą do Wiszącej Świątyni, gdzie byliśmy jako pierwsi i udało się nam zrobić zdjęcia bez dzikich tłumów. Dodam, iż było mroźno:  - 16 °C, ale słońce i bezchmurne niebo szybko zrekompensowały się. Następnie udaliśmy się do grot. Już samą atrakcją była jazda samochodem w stylu chińskim - dla tych co nie wiedzą: zupełny brak zasad ruchu drogowego :-) Po miłym spacerze między grotami z wykutym Buddą pojechaliśmy spowrotem do Datong. Poprosiliśmy o odstawienie nas na dworzec, a wylądowaliśmy w centrum miasta wielkości Warszawy. Kierowca twierdził, że dworzec jest na końcu ulicy. Okazało się, że był, ale tylko w tym kierunku, który wskazał - 1,5 godziny szybkim marszem i 10 ulic dalej... Zdecydowanie Datong nie jest atrakcyjny, większa część to ruiny, slumsy, wszystko to przypomina przedmieścia Kairu.Zmęczeni, wytyrani chcieliśmy zmienić bilety na leżące miejsca i kilka godzin wcześniejszy odjazd. Nie udało się. Były już tylko miejsca stojące. Zostało nam 8 godzin do nocnego pociągu (dość sprawnie poszło zwiedzanie), żeby nie czekać na ulicy, dworcu czy poczcie, wykupiliśmy pokój w pobliskim hotelu. Szybki lunch z suchego prowiantu i ucięliśmy sobie komara przed koszmarną podróżą powrotną. 
Pociąg nie był zapchany na full, więc usiedliśmy razem. Do Pekinu dojechaliśmy o 5 rano i uradowani widokiem "własnego" łóżka poszliśmy spać.
Mam nadzieję, że była to najcięższa wycieczka i będzie tylko lepiej, bo w naszych planach nie ma już długodystansowych przejazdów pociągiem (prócz relacji Pekin - Shanghaj 1300km w niecałe 5 godzin pociągiem TGV). Resztę trasy będziemy przemierzać, samolotem, autokarem, rowerami i łódką. Na sobotę w planach jest tylko wioska olimpijska i odpoczynek po bardzo ciężkich 5 dniach.